Przeglądaj kategorie
sudety Czy wyobrażacie sobie miejsce, gdzie gdy docieracie to macie wrażenie, że dotarliście na koniec świata? Cisza, spokój, żeby jeszcze tylu turystów nie było… To miejsce znajduje się na granicy polsko-czeskiej, możemy tam dotrzeć szlakiem z Polany Jakuszyckiej lub szlaków na terenie Republiki Czeskiej. Możemy również dojechać samochodem i stąd wybrać się na wędrówkę po Izerach. Zapraszam Was do miejsca, które urzeka i które polecam odwiedzić każdemu, kto wybiera się w okolice Szklarskiej Poręby, Karpacza lub Świeradowa.
Chociaż raz w roku należy odwiedzić Królową Sudetów. My również postanowiliśmy zrobić to tym razem. Kostka czuła się w miarę ok więc zapadła decyzja idziemy. Bardzo chcieliśmy żeby była dobra widoczność i codziennie wypatrywaliśmy tego, co się działo na szczytach. Brak chmur i pięknie widoczna z dołu Śnieżka przekonała nas do wyprawy.
Skręconą kostkę należało oszczędzać, w związku z tym wybraliśmy się do Jakuszyc. Łatwe i przyjemne szlaki, a do tego jest to nasze ukochane miejsce. Tam kończy się świat, tam widać na niebie wszystkie gwiazdy, tam są najlepsze naleśniki z jagodami i tam byliśmy na pierwszym górskim wspólnym weekendzie. Taka romantyczna story nam się wkradła! Od tego czasu staramy się tam wracać kiedy tylko możemy.
Są dwie rzeczy, które kochamy najbardziej to góry i woda (najlepiej jeziora). Oglądając hollywoodzkie produkcje zawsze jesteśmy urzeczeni scenami kąpieli w zbiornikach wodnych, na tle których widnieją góry. W Polsce jest to również możliwe. Kilka lat wstecz byliśmy w takim miejscu – Radków położony u podnóża Gór Stołowych, gdzie ponad zalewem króluje Szczeliniec Wielki, Jezioro Żywieckie i teraz Jezioro Bukówka. Cudze chwalicie, swego nie znacie chciałoby się rzec 🙂
Drugiego dnia naszego urlopu skręcona kostka dawała się we znaki. Było wiadomo, że raczej ten dzień spędzimy w samochodzie niż na nogach. Postanowiliśmy zjeździć okolicę i poszukać przygód bardziej stacjonarnych. Odwiedziliśmy kowary, zjeździliśmy je oglądając stare domy, dotarliśmy na dworzec i na wspaniały wiadukt kolejowy (mam nadzieję, że linia do Karpacza zostanie wznowiona). Odwiedziliśmy naszą ukochaną Przełęcz Okraj i podziwiałam (jak zawsze) domku rozsiane po halach w Małej Upie, byliśmy na czeskich zakupach i wcinaliśmy różne pyszności.
W końcu dotarliśmy w miejsce, którego nie ma na mapie 😀 Wjechaliśmy w jakąś boczną drogę, która robiła się węższa i węższa aż w końcu przejechaliśmy grzbiet góry i znaleźliśmy się w Czechach 😀 Wróciliśmy przez Lubawkę i szukaliśmy jakiegoś miejsca, gdzie możemy dać się psom wybiegać. Mamy takie poczucie, że psy muszą mieć codziennie zapewnione aktywności – czyni je to szczęśliwymi, po prostu. Wodząc palcem po mapie znaleźliśmy zbiornik wodny. Wiedzieliśmy, że to strzał w 10 i będzie to najlepszy prezent dla psów, po przejechaniu kilkuset kilometrów w aucie.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy zgodnie ze znakami, które nad wodę prowadzą. Kilka aut i zapora zrobiły na nas wrażenie – jednak chcieliśmy znaleźć miejsce, gdzie psy będą mogły do wody wejść. W związku z tym ruszyliśmy dalej! Dotarliśmy do Miszkowic i tam odbiliśmy nad wodę. Było idealnie!!! Płasko, super łagodne zejście i kaczki! Kuśtykając poszliśmy pławić psy.
Uważać należy na rybaków oraz na biwakujących tu ludzi – przyczepy, namioty. Jednak wszyscy uśmiechnięci, sympatyczni, niektórzy też z czworonogami. Minęliśmy ich i znaleźliśmy miejsce, gdzie już nie było nikogo. Pływanie, ganianie kaczek, łowienie różności z dna jeziora i wyszukiwanie resztek ryb w krzakach. Zapewniamy Was, że psom atrakcji tu nie zabraknie 😉
Jezioro Bukówka, to oczywiście sztuczny zbiornik wodny. Powstał w latach 1979-1988 po zbudowaniu na przełomie Bobru przez Szczepanowski Grzbiet zapory. Jest to zbiornik retencyjny, pozwala zasilać koryto Bobru w okresach suszy. Niestety nie ma tutaj żadnego strzeżonego kąpieliska, ale w weekendy bywa tłoczno – windsurfing, żaglówki – można poczuć się prawie jak na Mazurach (z górami w tle).
Jeżeli macie dosyć chodzenia po górach, lub szukacie relaksu to możemy Wam polecić to miejsce. Uważajcie tylko na rybie łby w trawie, bo Wasze futra mogą chcieć skorzystać z tej jakże mocno pachnącej perfumy. Poza tym – kocyk, koszyk z jedzeniem i super relaks gwarantowany. Miejscowi są tu głównie w weekendy, a turyści nadal nie wiedzą o tym miejscu, dzięki czemu w tygodniu jest cicho i spokojnie.
Wieczorem wyszliśmy na miasto (korzystałam z tego, że kostka bolała mniej). Znaleźliśmy bardzo niepozorną knajpkę, gdzie postawiliśmy na placki ziemniaczane z sosem borowikowym. Jedzenie było przepyszne, placki idealnie wysmażone ale nie spieczone, a grzybów w sosie było mnóstwo. Knajpka mieści się na głównej ulicy Konstytucji 3 Maja, przy samym rondzie i nazywa się Geneza Smaku. Ludzie obok jedli placki po cygański czy zbójnicku (co restauracja to inna nazwa tej popularnej potrawy) – porcje były olbrzymie, a sosu i mięsa nie brakowało tam na bank. Mogę Wam z czystym sumieniem polecić to miejsce 🙂
Wyjście w góry, to nie jest tak hop siup. Trzeba przygotować się na wszystkie ewentualności – słońce, upał, a także deszcz. No dobra na oberwanie chmury też należy się przygotować. Możemy być przygotowani najlepiej i książkowo, ale pamiętajmy, że góry lubią pokazać swoją wyższość i uczą nas pokory na każdym kroku. Mi udzieliły lekcji pokory już pierwszego dnia, na zejściu skręciłam staw skokowy. Ale od początku…
Pierwszego dnia naszego urlopu mieliśmy ambitny plan wejść na Śnieżkę. Wybraliśmy sobie szlak przez Kopę. Jednak od rana nad górami kłębiły się chmury. W związku z tym odłożyliśmy nasze wejście na popołudnie, a przedpołudnie spędziliśmy na zjeżdżeniu okolicy i szukaniu pięknych widoków.
Między innymi trafiliśmy do Podgórzyna – niewielkiej wsi położonej bardzo malowniczo. Największym zaskoczeniem dla nas był… TRAMWAJ. Mhm – też nas zamurowało i szybko pomknęliśmy sprawdzić skąd on się tu wziął. W połowie XIX wieku znajdowały się tutaj zakłady pracy – takie jak szlifiernia szkła, szlifiernia kamienia, browar czy młyny wodne. W tym samym okresie odnotowano tu rozwój turystyki. Ludzie coraz chętniej wybierali tutejsze góry, spowodowało to powstawanie pensjonatów i restauracji. W roku 1911 przedłużono tu linię z Jeleniej Góry, która przywoziła zarówno pracowników, jak również turystów. Tramwaj poruszał się z zawrotną prędkością 15km/h! Swoją drogą trasa musiała być niesamowicie widokowa???(nie wiem szukam słowa). W miejscu, gdzie obecnie możecie zobaczyć czerwony wagonik, znajdowała się ostatnia stacja – Pod Skałką. Składy kursowały tu do 31 grudnia 1964 roku.
Wielka szkoda, że tramwaj nie kursuje już. Dziś byłby niewątpliwie olbrzymią atrakcją turystyczną, o czym świadczą wpisy w sieci, oraz rozmowy napotkanych turystów. Wiadomo, że byłby to obowiązkowy punkt naszego pobytu w Karkonoszach 🙂 Robimy też zakupy w Czechach i wracamy do Polski – zaopatrzeni w Studentską, piwo i sery (w końcu na urlopie wolno wszystko!).
Po południu zebraliśmy się w góry. Spacerem wyszliśmy z pensjonatu i podreptaliśmy w kierunku czarnego szlaku prowadzącego na Sowią Przełęcz. Po drodze mijamy skałki, gdzie właśnie trwa wspinaczka (chwilę podziwiamy) i ruszamy dalej. Idziemy wzdłuż strumienia. Nie mogę nadziwić się buractwu ludzi, którzy wychodzą w góry… śmieci, ilość śmieci mnie poraża – psy czują się, jak w siódmym niebie 😉 idziemy wzdłuż strumienia i staram się napawać jego szumem. Chwilę później musimy się przez niego jednak przeprawić. Zimno, zimno i potłuczone butelki! Paweł wybiera szkło, staramy się je usunąć z drogi i przeprawiamy się razem z psami. Jest zimno w nóżki, czuję się jakby w moim ciele schodziła lodowa lawina 😀 Psom pomagamy, bo na krótki łapkach, w dość ostrym nurcie nie jest im wygodnie. Tu śmiało mogę powiedzieć, że za szelki Ruffwear Front Range (to jest ten najpopularniejszy model) można podnieść do góry i podać psa dalej – szelkom nie stało się nic!!! Wam proponujemy od razu iść szlakiem po właściwej (zachodniej) stronie strumienia, no chyba, że lubicie atrakcje jak my 😉
Wracamy na czarny szlak i szeroką szutrową drogą pomykamy do góry. Jest przyjemnie, psy zadowolone biegają, pogoda idealna – chłodno. Wychodzimy na Szeroki Most, skąd możemy dwoma różnymi szlakami iść w kierunku Śnieżki. My wybieramy trasę przez Czarną Kopę i kierujemy się w kierunku schroniska Jelenka (czeskie schronisko, można płacić złotówkami i psy mile widziane). Niestety dosyć szybko podejście robi się kamieniste i zaczyna być ciężko. Tego o psach powiedzieć nie mogę, bo one biegły do góry niczym kozice górskie.
Na szlaku spotykamy pojedyncze osoby. Tak jest przeważnie kiedy nie wybieramy głównych szlaków. Dzięki temu psy mogą chodzić luzem, nam jest zdecydowanie wygodniej i możemy napawać się ciszą i pięknem gór.
Ludzi spotykamy dopiero na głównym szlaku, który wiedzie z Przełęczy Okraj. Jednak i tutaj jest niewiele osób, bo główny szlak na Śnieżkę wiedzie przez Samotnię. Oczywiście napotkane osoby największą uwagę zwracają na psy, które są tu chyba większą atrakcją niż otaczające nas widoki. Setki pytań o rasę, o to jak się nazywają i „ojej są 3 takie same”, „na takich króciutkich łapkach to muszą się nadreptać”, czy gryzą, czy można pogłaskać… Dobrze, że one nie chcą się witać, tylko idą dalej, dalej, dalej…
Dochodzimy do Jelenki trochę zmęczeni i zmarznięci. Dostajemy pyszny gulasz z pampuchami i oranżadę mojego dzieciństwa. Psy dostają jeść i kładą się spać pod stołem. W schronisku jest jeszcze berneńczyk, który bardzo chciałby się zaprzyjaźnić z dziewczynami. Niestety nasze psy odpoczywają i mają wszystko gdzieś. Pełne brzuszki, wypita micha wody – regeneracja trwa. Odpoczywamy, planujemy dalej… Za oknem trą się chmury, jest mgła… Góry takie piękne.
Niestety tu się kończy nasza przygoda, bo zaczyna padać. Zawracamy i schodzimy tą samą trasą na dół. W trakcie zejścia, na śliskich kamieniach spotykamy parę – dziewczyna schodzi w trampkach i ślizga się. Proszę Was myślcie w czym wychodzicie w góry! Zawsze może być opad z nieba i ślisko. Nie jest to bezpieczne!
Psy mkną na dół, my schodzimy ostrożnie po kamieniach. Łapie nas oberwanie chmury, jest hardcore. Mokre jest wszystko a środkiem szlaku płynie potok. Kiedy dochodzimy na dół, już prawie koniec szlaku rozprężam się. To niestety był błąd, jeden krok, poślizgnięcie i ból… tracę kontakt ze światem, siadam… wiem już, że poszła kostka, ale liczę, że jest tylko źle postawiona. Idziemy dalej, pomimo bólu. Staram się być dzielna, ale łzy płyną po policzkach (dobrze, że padał deszcz i nie było widać, że ryczę!).
Udało nam się dojść do pensjonatu, przemoczeni, zmęczeni, głodni. Rozwieszamy wszystko – dobrze, że ilość kaloryferów jest wystarczająca, a my mamy górskie buty na zmianę. Kostka puchnie, ale kto by się przejmował kostką. Jest dobrze 🙂
P.S. Wybaczcie niewielką ilość zdjęć, poprawimy się przy kolejnych postach 🙂